22.02.2009r. Wyjazd.
A więc stało się. Spakowane plecaki i torba znalazły swoje miejsce w samochodzie. Wyzerowany licznik ma wskazywać kolejne przejechane kilometry. Znów w drodze. Ja i Iza. Tym razem na cel bierzemy Karkonosze. Z tą myślą od kilku tygodni przygotowywałem się do wyjazdu. Warszawa w śniegu a więc w górach też go nie zabraknie. Przejeżdżamy przez Raszyn- na drzewach sadź, aż chce się zatrzymać i zrobić zdjęcia. Jednak jedziemy dalej, w kierunku Piotrkowa Trybunalskiego. Niedziela rano – na drodze praktycznie pusto. Trochę kłopotu zrobił Wrocław, ale szczęśliwie jedziemy dalej. Do Karpacza. W końcu jesteśmy na miejscu, zostawiamy bagaże w pensjonacie, późny obiad, chwila odpoczynku i idziemy do świątyni Wang. Kościół pięknie oświetlony, robi wrażenie. Wracamy do pokoju, przerzucam zdjęcia do laptopa i kładę się spać. Jutro czeka mnie ciężki dzień.
23.02.2009r. Porażka czyli 0:1 dla Góry.
Wyjść na szlak bez śniadania? Raczej nie. Nie tym razem. Po śniadaniu ruszam w drogę. Za wyciągiem na Kopę prowadzi „żółty” szlak na Śnieżkę. Trochę dalej zaczyna się „niebieski”. Wybieram żółty. Szlak przetarty idzie się dobrze, gdyby nie to,że pogoda nie dopisuje. Pada śnieg, przejrzystość powietrza żadna. Właściwie nie ma szans na dobre zdjęcia. Jednak wyciągam od czasu do czasu aparat i robie zdjęcia. Wychodzę na otwartą przestrzeń. Zakładam na głowę kaptur. Śnieg nie przestaje padać. Wieje wiatr. Kaptur w połączeniu z czapką daje dobrą ochronę przez zimnem. Przede mną schronisko. Strzecha Akademicka. Wchodzę do środka. Kawa dobrze mi zrobi.
Za schroniskiem do wyciągu narciarskiego śnieg jest wydeptany, dalej szlak jest nie przetarty. Powoli zapadam się w śniegu. Najpierw po kolana. Gdy wpadam w zaspę, śnieg sięga mi do pasa. Robię kilka kroków... i wiem,że nie dam rady przejść szlakiem do Domu Śląskiego. Ciężko jest zawrócić, poddać się. Ale wracam...niech to szlag. Mijam Strzechę i postanawiam wrócić do Karpacza przez Samotnię. Chciałem podejść do Samotni więc jest okazja. Na osłodzenie porażki zamawiam w schronisku bigos i kawę. Dzwonię do Izy,że wracam,że nie dałem rady wejść na Śnieżkę. Już w pensjonacie zrzucam z siebie mokre ciuchy. Biorę prysznic. Iza robi mi kawę. Odpoczywam. Wieczorem idziemy do miasta, na spacer. Pada śnieg. Czas na późny obiad. Wstępujemy do gospody góralskiej, nazywa się bodajże „Krakonos” Przy góralskiej muzyce obiad smakuje znakomicie. Grzane piwo dopełnia całości. Wracamy do pensjonatu. Postanawiam sobie,że jutro albo pojutrze jeszcze raz sprobuję wejść na Śnieżkę. Biorę mapę do ręki i planuję trasę. Wydaje mi się ,że Śląska Droga powinna być odpowiednia.
24.02.2009r. Kolejne starcie czyli jak zobaczyłem UFO.
Kolejna próba. Dochodzę do wyciągu na Kopę. Pytam o Śląską Drogę. Słyszę ,że na Śnieżkę najlepiej dotrzeć wyciągiem na Kopę. Podchodzę do punktu pobierania opłat za wejście na teren Karkonoskiego Parku Narodowego. Pytam o Śląską Drogę. Okazuje się,że jest to czarny szlak. Może być nie przetarty i nie wiadomo jak jest wyżej. Sprobuję, nie chce korzystać z wyciągu. Nie teraz. Idę czarnym szlakiem. Po drodze na śniegu widzę różne symbole i napisy. Nie zasypane śniegiem, świeże. Szlak też przetarty. Pogoda jeszcze gorsza niż wczoraj. Pada śnieg i mgła pokrywa wszystko dookoła. Dochodzę do Białego Jaru. Czarny szlak prowadzi w lewo w górę. Po prawej żółty prowadzący do Strzechy Akademickiej zamknięty ze względu na zagrożenie lawinowe. Dochodzę do wyciągu na Kopie. W restauracji zamawiam kawę i coś do zjedzenia. Na słodko. Po kilkunastu minutach ruszam dalej do Domu Śląskiego. Tuż za wyciągiem tablica z napisem „Kopa 1375” Kilka osób robi sobie pamiątkowe fotografie. Przystaję na chwilę ale nie wyciągam aparatu. Widoczność robi się coraz mniejsza. Kieruję się wzdłuż pali. Widzę trzy....dalej zasnuwa je mgła. Po lewej stronie ledwo widoczny Dom Śląski. Wchodzę na chwilę. Nie jestem zmęczony więc pytam ludzi przed schroniskiem czy obieram dobry kierunek na Śnieżkę. Odnoszę wrażenie, że patrzą na mnie jak na wariata, niemniej życzą mi powodzenia. Pale kończą się , zamiast nich łańcuchy skute lodem. Idę wzdłuż nich pod górę. Wiatr wzmaga się. Śnieg uderza w twarz. Odnoszę wrażenie, że to szpilki wbijają mi się w skórę. Tak wieje,że zaczynam zastanawiać się, czy nie zwieje mnie ze szlaku. Na wszelki wypadek trzymam się przy łańcuchach. Już nie myślę o fotografii, teraz myślę tylko o tym by wejść na szczyt. Z góry schodzi dwoje ludzi. Kobieta i mężczyzna. Witam się z nimi, mówią,że zawracają, rezygnują. Na szlaku lód i bez raków nie ma co ryzykować. Odpuszczają. Idę dalej. Wzdłuż łańcuchów. Próbuję dostrzec szczyt. Bez szans. Po prawej stronie widzę przysypana śniegiem tablicę. Rękami odgarniam śnieg. Robię zdjęcie. Zastanawiam się jak daleko do szczytu. Czy może lepiej zawrócić? Robię kilka kroków do przodu. Przystaję, kolejne kilka kroków. I jeszcze do przodu, w górę. Nagle widzę spodki znane mi z fotografii. Ledwo widoczne we mgle. Podnoszę do góry ręce w geście zwycięzcy. Jestem na szczycie. Robię zdjęcia. I wchodzę do restauracji. Telefonuję do Izy. Nie słyszę jej. Wysyłam sms-a. Podchodzę do drzwi i próbuję jeszcze raz zadzwonić. W końcu Ją słyszę. Następny telefon do Marcina. Obiecałem, ze jak będę schodził ze Śnieżki do niego zadzwonię. Ale wolę teraz zadzwonić bo wiem,ze jak będę schodził to nie wyciągnę telefonu. Gdy rozmawiam z Marcinem w kierunku restauracji zmierza narciarz. Otwieram mu drzwi. Okazuje się,że jest to ratownik GOPR-u. Wróciłem na salę, rozmawiam z nim. Ciekaw byłem jak tutaj dotarł na nartach. Okazuje się,że tą samą drogą co ja. Jestem pod wrażeniem. Mężczyzna pyta mnie czy kogoś poinformowałem gdzie idę i jak mam zamiar wracać. Mówię,że tak i że do Karpacza wracam wyciągiem krzesełkowym z Kopy. Ratownik rusza dalej, podajemy sobie ręce na pożegnanie. Zostaję jeszcze chwilę i też wychodzę. Na śniegu widzę ślady jego nart. Tuż po wyjściu z restauracji widzę dwoje ludzi. Podchodzimy do siebie bliżej i okazuje się,że to ta sama para, która wcześniej odpuściła, spróbowała jeszcze raz. Pytają jak daleko do szczytu. Mówię im,że już są właściwie na miejscu, że przed chwilą właśnie opuściłem szczyt. Mijam Dom Śląski i w końcu wracam do restauracji na Kopie. Wypijam kolejną kawę. I idę do wyciągu. Siadam na krzesełku i przypominam sobie,że mam chyba lęk wysokości. Nie lubię wyciągów. Trzymam się kurczowo krzesełka, patrzę na liczby namalowane na słupach wyciągu. W końcu jestem na dole.
W pensjonacie wskakuję pod prysznic, pije kawę, żeby się rozgrzać. I zasypiam. Po półtorej godziny budzę się półprzytomny.
25.02.2009r. Dzień Izy czyli w końcu zobaczyłem to czego wczoraj nie widziałem.
Budzę się rano, słońce zagląda przez okno. Najwyższa pora. W końcu jest światło. Jest szansa na zdjęcia. Co robimy? Gdzie ruszamy? Dzień Izy- pójdę tam gdzie chce. Wyciąg? Wyciąg. Idziemy. Kolejka do kasy na „pół kilometra”, ale w końcu mamy bilety w kieszeni. Jedziemy na Kopę. Staram się nie myśleć o tym,że moje nogi wiszą w powietrzu. W połowie drogi kolejka zatrzymuje się. Niech to..... W końcu ruszamy dalej. Wjeżdżamy na górę. Widok jaki roztacza się przede mną rekompensuje mi dyskomfort korzystania z wyciągu krzesełkowego. Robię zdjęcia. Widoczność wspaniała. Widzę Śnieżkę. Idziemy do Domu Śląskiego. Wczoraj, we mgle ledwo go widziałem z kilku kroków. Nagle pogoda się zmienia. Mgła zasnuwa Śnieżkę, schodzi niżej.... chowamy się przed nią w schronisku. Po chwili znów wyszło słońce. Robimy zdjęcia, wiatr się wzmaga. Wracamy na Kopę. Zjeżdżamy w dół. Do pensjonatu idziemy „na około”.
Po południu idziemy na lodowisko. Iza „śmiga” na łyżwach. Później kolacja przy świecach w restauracji „Biały Jar”. Dzwonię do naszej przyjaciółki do Lwówka Wielkopolskiego. Zdzisława czeka na nas. Jutro jedziemy....
Copyright © 2014 by gorskieblogi