..
Blog ... czyli dwa słowa na temat...

16 | 27100
 
 
2010-02-02
Odsłon: 1313
 

Lekcja gór - Giewont

Pomysł był prosty. Wyjazd na dwa dni w Tatry. Sprawdzanie pogody zajmowało mi najwięcej czasu. Plan był ułożony. Jednego dnia wychodzę na Giewont, nocuję w schronisku na Hali Kondratowej a następnego dnia wychodzę na Kasprowy Wierch. Przygotowany do drogi pojechałem z Izą i Piotrem na Dworzec Zachodni. Gdy autobus podjechał na stanowisko pożegnałem się z nimi. Plecak wrzuciłem do bagażnika a sam zająłem miejsce w autobusie. Planowałem się przespać by następnego dnia ruszyć na Giewont. Autobus ruszał o 21.45.

 

31 stycznia 2010r.

Godzina 7.30 gdy wysiadłem w Zakopanem. Odszukałem busa jadącego do Kuźnic i po kilku minutach byłem na początku niebieskiego szlaku, który zaprowadzić miał mnie na szczyt Giewontu. Pod warstwą śniegu trafiałem na lód. Podpierając się kijkami nie przeszkadzało mi to. Padał śnieg więc widoczność nie była najlepsza ale i tak nie miałem na co narzekać. W Karkonoszach, gdy wchodziłem na Śnieżkę było gorzej. Od czasu do czasu przystawałem, wyciągałem aparat i robiłem zdjęcie. Bardziej dla udokumentowania trasy niż dla walorów artystycznych. Brak światła zdyskwalifikuje i tak te zdjęcia. W końcu dochodzę do schroniska na Hali Kondratowej, mojego pierwszego etapu. W schronisku zamówiłem kawę i jajecznicę. Pan Andrzej ( mój imiennik) miał na szczęście kawę sypaną, taką jaką lubię. Porozmawialiśmy o warunkach pogodowych. Gdy powiedziałem mu,że mam zamiar iść na Giewont odradził mi. Kilka dni wcześniej zeszła lawina. Narciarze uciekali przed lawiną, na szczęście udało im się, zabrała tylko ich sprzęt. Powiedziałem : faktycznie, przy drzwiach wisi kartka od nich, że jeżeli ktoś odnajdzie ich sprzęt.... .

Teraz w Tatrach jest drugi stopień zagrożenia. Bez raków i czekana nie mam po co iść-ale decyzja należy do mnie – powiedział gospodarz. Pożegnałem się z nim i wyszedłem ze schroniska. Postanowiłem zobaczyć jak jest wyżej. Jakby co – wracam. Za Piekłem szlak zaczął iść stromo do góry. Podpierałem się kijkami i tylko dlatego nie przewróciłem się gdy noga poślizgnęła mi się na lodzie. Odwróciłem się, za mną dwóch chłopaków szło do góry. „Cześć, dzień dobry” - przywitanie na szlaku. Po chwili zniknęli mi za zakrętem. Śnieg w dalszym ciągu padał. Gdy przystanęli, żeby jeden z nich założył raki, zapytałem jak daleko do szczytu. „Pod górę – a później prosta” . Gdy ruszyli – widziałem ich małe sylwetki, takie mieli tempo. A mi się nie spieszyło. Miałem czas. Szedłem po ich śladach. Mgła uniemożliwiała mi zobaczenie szczytu. Gdy podchodziłem na wierzchołek, oni już schodzili. Zobaczyłem szczyt, wyciągnąłem aparat gdy mgła zakryła krzyż. W końcu podszedłem do łańcuchów. Wiedziałem, że jestem już blisko. Złapałem łańcuch i zaczynałem się wdrapywać. Kilkakrotnie noga ślizgała się na lodzie, który pod śniegiem zastawiał ma mnie pułapkę. Gdyby nie łańcuch poleciałbym w dół jak nic. Łańcuch się kończył – jeszcze kilka kroków i stałem przy krzyżu. Byłem na szczycie. O godzinie 12.45. Zadzwoniłem do Izy, później „Maka” i Marcina. Zrobiłem kilka zdjęć. „Mleko” które rozlało się nad górami sprawiły, że dalej niż kilkaset metrów niczego nie widziałem. Na dole ujrzałem człowieka, schodził ze wzniesienia tuż pod szczytem. Postanowiłem zejść. Rękawice, które miałem na sobie zamoczone pokryły się lodem. Nie mogłem ich założyć. Na szczęście druga para była w kieszeni. Mokra ale nie zamarznięta. Złapałem za łańcuch i poczułem ból w rękach. Zaczynałem sobie odmrażać ręce. Nie pokonałem nawet połowy odcinka ubezpieczonego łańcuchami. Starałem się nie myśleć o bólu – jeżeli minę łańcuchy to ogrzeję sobie ręce w kieszeni. Zacząłem zastanawiać się czy uda mi się dobrze złapać łańcuch. Krok po kroku byłem coraz bliżej miejsca gdzie zaczynają się łańcuchy. Człowiek, którego widziałem na dole, zaczął wspinać się na łańcuchach. Zeszedłem na dół. Kilka minut po tym jak puściłem łańcuchy ręce przestały mnie boleć. Nie jest źle. Zacząłem schodzić do Kondratowej. Po jakimś czasie człowiek, który wchodził na szczyt gdy ja schodziłem, był za mną. Miał tempo. Zamieniliśmy kilka zdań i.... już go nie było. Kilkadziesiąt metrów przed Piekłem przewróciłem się na lodzie. Złapał mnie skurcz w nodze, więc kilka minut musiałem siedzieć na śniegu. W końcu ból ustąpił na tyle, ze mogłem schodzić dalej.

W końcu bez przygód złapałem za klamkę schroniska na Kondratowej. W schronisku dowiedziałem się, że w okolicach Kasprowego Wierchu zeszła lawina. Porwała chłopaka – szukają go TOPR-owcy. Postanowiłem zanocować w schronisku. Kiepska pogoda nie zachęcała do wędrówki ...i oczywiście byłem zmęczony wejściem na Giewont. Wieczorem gdy zszedłem na kolację dowiedziałem się ,że chłopaka znaleziono po trzech godzinach.

 

1 luty 2010r.

Obudziłem się tuż przed ósmą. Gdy spojrzałem za okno resztki snu szybko uleciały. Szybko ubrałem się, spakowałem plecak i zszedłem na dół. Zamówiłem kawę i jeszcze raz jajecznicę. Porozmawiałem chwile z gospodarzem. Spojrzałem na komunikat TOPR-u. W górach trzeci stopień zagrożenia lawinowego. Zacząłem schodzić do Kuźnic. W Kuźnicach zadzwoniłem do TOPR-u, zapytałem o szlak na Kasprowy Wierch. Ratownik odradzał mi wyjście na szlak, śnieg nie uleżał się, może zejść lawina. Życzyłem mu spokojnego dyżuru, dzień postanowiłem przeznaczyć na zdjęcia.

 

 

 

 

 

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd